Wszystkie końce świata. Jak spadali wielcy Bundesligi

Wszystkie końce świata. Jak spadali wielcy Bundesligi

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Hamburger SV w maju po raz pierwszy w historii opuści Bundesligę. Nastroje, jakie wywołuje w Niemczech nieuchronne wyłączenie słynnego zegara odliczającego nieprzerwany czas spędzony przez HSV w lidze niemieckiej, przypominają te z przełomu lat 1999-2000, gdy obawiano się, jak zareagują światowe komputery na pojawienie się roku „00”, czy z końca kalendarza majów. Ale liga niemiecka widziała już kilka upadających pomników.

  • Ostatnim klubem, oprócz HSV, który grał w Bundeslidze przez wszystkie sezony, był 1. FC Koeln, który pierwszy spadek zaliczył dopiero w 1998 roku, 35 lat po powstaniu ligi.
  • Większość założycieli Bundesligi, gdy już z niej spadali, po kilku latach powtarzali ten los. Jedynym przykładem klubu, w którym spadek rzeczywiście był wypadkiem przy pracy, jest Werder Brema.
  • Siedem klubów nigdy nie spadło z Bundesligi. Jeśli HSV w tym roku to zrobi, najdłużej nieprzerwanie grającym w lidze niemieckiej klubem stanie się Bayern Monachium.

To historia o tym, jak Hamburger SV został dinozaurem. „Bundesliga-Dino”, czyli jedynym klubem, który grał w Bundeslidze przez wszystkie sezony jej istnienia. Warto sprecyzować na samym początku: to nie oznacza, że jedynym klubem, który nigdy nie spadł z Bundesligi. Takich jest aktualnie aż siedem. Oprócz Hamburga, także Bayern Monachium, Bayer Leverkusen, VfL Wolfsburg, Rasenballsport Lipsk, FC Augsburg i TSG Hoffenheim. W 1963 roku do nowo utworzonej ogólnopaństwowej ligi niemieckiej zaproszono szesnaście klubów. Opierano się na różnych kryteriach, nie tylko sportowych. Bayernu nie dopuszczono, bo chciano, by w Bundeslidze grał maksymalnie jeden klub z każdego miasta. A wówczas w Monachium silniejsze było TSV 1860. Herthę włączono do ligi, choć sportowo prawdopodobnie się do niej nie nadawała, bo ze względów politycznych chciano, by klub z Berlina był w lidze zachodnich Niemiec. Dbano o względnie sprawiedliwą reprezentację różnych części kraju, by rozgrywki nie były znacznie zdominowane przez któryś z krajów związkowych. Tamta szesnastka założycieli Bundesligi to bardzo prestiżowe grono, uznawane za zasłużone kluby w historii niemieckiego futbolu. Stopniowo się jednak wykruszali. Ich losy, przypominają tekst piosenki Jacka Kaczmarskiego „Co się stało z naszą klasą?”.

Jako pierwszy, źle skończył Preussen Muenster. To jedyny klub-założyciel Bundesligi, który grał w niej tylko przez jeden sezon. Ten pierwszy. Preussen spadło i już nigdy później nie wróciło do elity. Aktualnie jest w 3. lidze. Pierwszy sezon zakończył się spadkiem także dla 1. FC Saarbruecken. Klub ze stolicy Kraju Saary – kiedyś nawet grającego jako osobny byt w eliminacjach mundialu – wrócił jednak do Bundesligi po siedmiu sezonach gry na drugim poziomie. Później spadał jeszcze trzykrotnie. Ostatni raz widziano go wśród najlepszych w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Dziś jest liderem IV ligi. Względnie szybko pierwszy spadek zaliczyły też - Karlsruher SC (1968. Później jeszcze pięć spadków, dziś trzecia liga) i Norymberga (1969). Ten zasłużony, głównie w czasach przedligowych, zespół, który tak silnie wrył się w świadomość Niemców, że gdy w języku niemieckim mówi się „Der Club”, wiadomo, że chodzi tylko i wyłącznie o 1. FC Nuernberg, został prawdziwym spadkowym rekordzistą. Po pierwszym spadku walczył o powrót przez sześć sezonów. Później spadł jeszcze siedem razy, co nie przytrafiło się nigdy żadnemu innemu niemieckiemu klubowi. Dziś Norymberga jest na dobrej drodze, by po raz kolejny wrócić do Bundesligi. Zajmuje miejsce premiowane awansem w 2. Bundeslidze.

Lata 70. wykosiły jeszcze kilku innych uczestników prestiżowej klasy 1963/64. TSV 1860 Monachium spadło w 1970 roku, wróciło po czterech sezonach i spadało jeszcze trzy razy. Dziś odbudowuje się w IV lidze. Dużym wydarzeniem był spadek VfB Stuttgart w 1975 roku. Klub ze stolicy Badenii-Wirtembergii wrócił po dwóch latach i grał w Bundeslidze nieprzerwanie przez czterdzieści następnych lat, zanim znów spadł dwa lata temu. Wcześniej, bo w 1972 roku, spadek przytrafił się też Borussii Dortmund. Aktualny zdobywca Pucharu Niemiec odbudowywał się stosunkowo długo, bo aż cztery sezony, ale odkąd wrócił, nigdy później już nie spadł. Niewiele klubów może tak o sobie powiedzieć. Zwykle pierwszy spadek powodował falę kolejnych. Dopóki ktoś był zaimpregnowany na spadanie, dopóty się trzymał. Gdy jednak spadł, później zwykle robił to jeszcze nie raz. Tak było z Schalke 04, które w 1981 roku spadło po raz pierwszy, a później, w latach 80., zrobiło to jeszcze dwa razy, z Eintrachtem Brunszwik, MSV Duisburg czy Herthą Berlin. Wzorem spadkowicza, do którego chcąc, nie chcąc, będzie dążył Hamburger SV, jest Werder Brema, który w 1980 roku opuścił Bundesligę. Werder był jednak jednym z nielicznych klubów-założycieli Bundesligi, który po spadku błyskawicznie się pozbierał i od razu wrócił do najlepszych, a później już nigdy nie spadł. Jeśli Werder w tym roku obroni się przed spadkiem – wciąż nie jest to w stu procentach pewne – w przyszłym roku zrówna się z HSV pod względem liczby sezonów rozegranych w Bundeslidze. Bremeńczyków brakowało w lidze niemieckiej tylko przez rok.

Do końca lat 80., z szesnastu założycieli Bundesligi, przetrwały tylko cztery kluby, które grały w lidze niemieckiej przez wszystkie sezony jej istnienia. Wtedy, zwłaszcza po zjednoczeniu Niemiec i dołączeniu drużyn z dawnej NRD, zaczęło się o nich mówić jako o klubach szczególnie zasłużonych, wielkich legendach Bundesligi. To wtedy sam staż w Bundeslidze zaczął być wielkim osiągnięciem. Oprócz Hamburgera SV, ten zaszczyt spotykał jeszcze 1. FC Koeln, pierwszego zwycięzcę Bundesligi, w latach 60. nazywanego niemieckim Realem Madryt, Eintracht Frankfurt, pierwszego niemieckiego finalistę Pucharu Mistrzów oraz 1. FC Kaiserslautern, klub legendarnego Fritza Waltera, utrzymujący się w Bundeslidze wbrew małemu potencjałowi finansowemu i niewielkim rozmiarom miasta.

Ostatnie pomniki zaczęły masowo upadać w drugiej połowie lat 90. W 1996 roku jednocześnie spadły po raz pierwszy w historii Eintracht i Kaiserslautern. Frankfurtczycy zrobili to w swoim stylu, kompletnie zawalając rundę wiosenną. Nic nie zapowiadało katastrofy. W poprzednich latach zawsze kończyli sezon w górnej połówce tabeli. Po dwudziestu kolejkach tamtego sezonu zajmowali dziesiąte miejsce. Wiosną wygrali jednak tylko dwa mecze. W strefie spadkowej wylądowali po 26. kolejce i już do końca się z niej nie wydostali. Do Bundesligi wrócili po dwóch sezonach przerwy. Później jednak spadali z niej jeszcze trzy razy. Przestali być wyjątkowi. Przypadek Kaiserslautern na zawsze wpisał się do historii futbolu. Na dramat zapowiadało się już od wczesnej fazy sezonu. Po 20. kolejce „Czerwone Diabły” wpadły do strefy spadkowej i już nie wyściubiły poza nią nosa. Wygrały wiosną tylko trzy mecze. W zespole grał wtedy Bernd Hollerbach, który w tym sezonie jako trener Hamburgera SV podjął próbę uniknięcia katastrofy. Tak wtedy, jak i tym razem, się nie udało. Spadek dwóch wielkich legend wywołał w Niemczech nastroje nadchodzącej zmiany. Zwłaszcza, że w tym czasie bardzo zaczęły rosnąć Bayer Leverkusen i VfL Wolfsburg, który pierwszy raz wszedł do Bundesligi. Uli Hoeness zapowiadał, że to te kluby zakładowe w przyszłości będą największymi rywalami Bayernu Monachium. Jak to bywa w przypadku prognoz, bardzo się pomylił. W spadkowym składzie Kaiserslautern było aż czternastu piłkarzy, którzy dwa lata później zostali jedynym w historii beniaminkiem, który zdobył mistrzostwo Niemiec. Nie jest jednak tak, że spadek był dla FCK tylko wypadkiem przy pracy. Od tego czasu spadł jeszcze dwa razy. Teraz jest bardzo bliski pierwszego w historii spadku do III ligi.

Wkrótce kolej przyszła także na Kolonię. Spadek w 1998 roku był bardzo bolesny. W poprzednich latach „Kozły” nie musiały się specjalnie martwić o utrzymanie. Tamten sezon od początku był zły. Zespół po dwudziestu kolejkach był na ostatnim miejscu. Ale później się dźwignął. Zaczął wygrywać i przez niemal całą wiosnę był nad kreską. Wrócili do czerwonej strefy na trzy kolejki przed końcem sezonu. Przed ostatnią serią gier mieli jeszcze szanse na utrzymanie. Na siedem minut przed końcem rozgrywek prowadzili w derbach z Bayerem Leverkusen 2:0. Co jednak nic im nie dawało, bo równolegle Borussia Moenchengladbach, inny lokalny rywal, też wygrywał swój mecz. Kolonia ostatecznie roztrwoniła przewagę, zremisowała 2:2 i po raz pierwszy w historii spadła z ligi. W tamtym składzie grał Tomasz Zdebel, późniejszy reprezentant Polski. Kolończycy wrócili dopiero po dwóch sezonach, a potem spadali jeszcze cztery razy. W tym roku najprawdopodobniej zaliczą szósty spadek w ostatnich dwudziestu latach.

I tak, z szesnastozespołowej grupy, do XXI wieku nietknięty pozostał tylko Hamburger SV. Długo HSV nie tylko nie spadał, ale też nie był nawet kandydatem do miejsc spadkowych. Pomiędzy 2003 a 2011 rokiem zawsze zajmował miejsce w górnej części tabeli. Dopiero druga dekada XXI wieku okazała się dla Hamburga zabójcza. Nie licząc jednego wyskoku w 2013 roku, zawsze finiszował w dole tabeli. Praktycznie zawsze walczył o utrzymanie. Dwa razy utrzymywał się po dramatycznych barażach. Za pierwszym razem przystąpił do nich, mając na koncie zaledwie 27 punktów. Nigdy tak mało nie wystarczyło do utrzymania. Przed rokiem bramka w ostatnich minutach meczu z VfL Wolfsburg sprawiła, że HSV obronił ligowy byt bez konieczności gry w barażach. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że przyszła kryska na matyska. Piłkarze wzajemnie się krytykują, obrońca Kyriakos Papadopoulos obwinia klub o brak transferów. Po zwolnieniu prezesa i dyrektora sportowego, tym razem po raz kolejny, po zaledwie siedmiu meczach, zwolniono trenera. Wydaje się, że Hamburg jest już w tym roku nie do uratowania. Na spadku świat się nie kończy. Czternaście z piętnastu założycieli Bundesligi, którzy z niej spadali, prędzej czy później do niej wracało. Ale zwykle na jednym spadku się nie kończyło. Historia uczy, że w HSV raczej muszą się do tego przyzwyczajać.


Michał Trela - onet.pl

 

źródło: onet.pl