Wielka klęska Bundesligi. Najgorszy sezon od dwunastu lat

Przez kilka ostatnich sezonów Bundesliga przeżywała największy rozkwit w historii. Trwający rok na arenie międzynarodowej to jednak spory krok w tył. I to nieprzypadkowy.

Choć do czołowej piątki najsilniejszych lig Bundesliga należała od wielu lat, w ostatnich kilku sezonach awansowała do wąskiej czołówki najlepszych w Europie. W opartym na bardzo obiektywnych kryteriach rankingu krajowym UEFA (liczba wszystkich zdobytych przez drużyny z danego kraju punktów, dzielona przez liczbę wszystkich uczestników z danego kraju, w ostatnich pięciu latach – przyp. red.), liga niemiecka od lat systematycznie szła w górę. Jeszcze niespełna dziesięć lat temu Bundesliga była piątą ligą w Europie. Przeskoczyła jednak najpierw francuską Ligue 1 (w 2009 roku), później włoską Serie A, odbierając jej jedno miejsce w Lidze Mistrzów (2011), a ostatnio angielską Premier League (2016). Namacalnym dowodem wzrostu znaczenia ligi niemieckiej była Liga Mistrzów z 2013 roku, gdy po raz pierwszy w historii do finału awansowały dwie niemieckie drużyny. W kolejnych latach wszystkie cztery niemieckie kluby wychodziły z grupy w Lidze Mistrzów, co też nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Ostatnie lata były dla Bundesligi w Europie pasmem sukcesów, które w tym roku niespodziewanie i w drastyczny sposób zostało przerwane.

Po tym jak Bayern Monachium i Borussia Dortmund odpadły z Ligi Mistrzów już w ćwierćfinale, żaden niemiecki klub, po raz pierwszy od 2009 roku, nie awansował do półfinału elitarnych rozgrywek. W ostatnich latach udawało się to nie tylko eksportowej dwójce, ale też Schalke 04 (w 2011 roku). Co więcej, w Lidze Europy też nie gra już żaden niemiecki klub, co sprawia, że mamy do czynienia z najgorszym sezonem Bundesligi od dwunastu lat. Nawet bowiem w 2009 roku, gdy Niemcom nie powiodło się w Lidze Mistrzów, Niemcy mieli w półfinale Pucharu UEFA Hamburger SV i Werder Brema. Od siedmiu lat żaden niemiecki klub nie przebrnął ćwierćfinałów Ligi Europy.

Mimo że Bayern odpadł w tym roku dość nieszczęśliwie, tegoroczna niemiecka klęska w pucharach nie jest przypadkiem. Monachijczycy od lat odwlekali wymianę pokoleniową. W ćwierćfinale z Realem Madryt wystawili skład o średniej wieku 28,8. Aż siedmiu zawodników, których Carlo Ancelotti posłał na "Królewskich", grało też w finale Ligi Mistrzów przed czterema laty. A czas nie stoi w miejscu. Po sezonie kariery skończą Philipp Lahm i Xabi Alonso. Arjen Robben i Franck Ribery szczyty karier mają już za sobą. W Monachium wiedzą, że muszą znaleźć nowych liderów, ale tego typu wymiany rzadko dokonują się w pełni bezboleśnie. Najlepszym tego przykładem jest Borussia, która wprawdzie nie musiała dokonać pokoleniowej rewolucji, ale zmusili ją do tego rywale. Po tym, jak w lecie z Dortmundu odeszło trzech liderów drużyny: Mats Hummels, Henrich Mchitarian i Ilkay Gündogan, trenerowi Thomasowi Tuchelowi na razie nie udało się ich w pełni zastąpić. Dortmundczycy byli w tym roku słabsi nie tylko w porównaniu do znakomitej drużyny Jürgena Kloppa sprzed czterech lat, ale też względem Borussii z poprzedniego sezonu.

O ile Borussia ma na tyle młody i dobrze rokujący skład, że w kolejnych latach ma szansę poprawić tegoroczny pucharowy wynik, o tyle pozostałe niemieckie drużyny eksportowe nie mogą budzić optymizmu. Bayer Leverkusen, Borussia Mönchengladbach, Wolfsburg i Schalke, które w ostatnich latach reprezentowały Niemcy w pucharach, znajdują się w kryzysie i tkwią w środku tabeli Bundesligi. Już wiadomo, że w przyszłym roku w Lidze Mistrzów lub jej eliminacjach zadebiutują Rasenballsport Lipsk i TSG Hoffenheim. Zbieranie doświadczeń zwykle trochę trwa. Trudno więc spodziewać się, żeby oba kluby z miejsca zwojowały Europę. Zwłaszcza że Hoffenheim w lipcu straci dwóch czołowych piłkarzy – Sebastiana Rudy'ego i Nicklasa Sülego na rzecz Bayernu. Do złotych niemieckich czasów sprzed kilku lat, może być w najbliższym czasie trudno nawiązać.

 

źródło: onet.pl