Gdzie leży stolica piłkarskich Niemiec?

Powszechnie to Zagłębie Ruhry uznaje się za miejsce, w którym dzieje się wszystko, co najważniejsze w niemieckim futbolu. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. I to już od dekad.

Jeśli chodzi o podział Niemiec, ze względów historycznych i społecznych, przywykliśmy do wytyczania pionowej kreski przez środek kraju. Mówi się o różnicach między wschodem a zachodem, porównuje się przepływy ludzi i firm ze wschodu na zachód, w kontekście piłkarskim pokazuje się upadek wschodu i potęgę zachodu, a RB Lipsk traktuje się jako szansę dla obszaru dawnej NRD, by zaistnieć na piłkarskiej mapie. Dlatego zdziwiło mnie, że najpierw w książce „Tor” Ulricha Hessego, traktującej na temat historii niemieckiego futbolu, a ostatnio w „Bundeslidze” Ronalda Renga, która w lutym zostanie wydana na polskim rynku, tyle miejsca i ciepłych słów poświęcono piłce na południu Niemiec. Zwłaszcza u Renga uderza podkreślenie roli, jaką południowe landy odegrały w rozwoju niemieckiego futbolu. I nie chodzi tylko o Bayern Monachium. Gdy na początku lat 60. powstawała Bundesliga, drużyny z różnych części kraju niespecjalnie się wzajemnie znały, bo rzadko miały okazję ze sobą grać. Dlatego od 1963 roku wszyscy dziwili się poziomowi, na jakim stały drużyny z południa, które potrafiły grać ładną, efektowną, techniczną piłkę, podczas gdy kluby z Zagłębia Ruhry czy z północy opierały się przede wszystkim na przygotowaniu fizycznym, sile i walce.

Z czasem różnice powinny się zacierać, wraz z przepływem zawodników, wszyscy powinni zacząć grać podobnie. Talenty powinny się rozprzestrzeniać. Tymczasem Reng zauważa, że w mrocznej – mimo mistrzostwa świata i Europy - dla niemieckiego futbolu epoce lat dziewięćdziesiątych, gdy niemieckiej piłce zaczął uciekać świat, co doprowadziło do katastrof na mundialach w 1998 i Euro 2000, to na południu kultywowano pamięć o grze ładnej i starano się nadążyć za nowoczesnością. W ówczesnych warunkach, kluby nowoczesne i tradycyjne rozróżniano poprzez to, czy grały systemem z trójką, kryjących indywidualnie, obrońców i ustawionym za nimi libero czy też – tak jak reszta świata – czwórką w linii i z kryciem strefowym. Wraz z kolejnymi klęskami reprezentacji, debatować zaczynał na ten temat cały naród. Ale pierwsze ogniska rewolucji zapłonęły na południu – w SC Freiburg Volkera Finkego, w VfB Stuttgart, w FSV Mainz czy u Ralfa Rangnicka w Ulm. Przyjęło się, intuicyjnie, że centrum niemieckiego futbolu mieści się w Zagłębiu Ruhry. To tam ma siedziby większość najważniejszych klubów z tradycjami, to tam cały region żyje futbolem. Zgodnie z tym skojarzeniem poszedł też DFB, wybierając Dortmund na lokalizację Muzeum Niemieckiego Futbolu. Ale czy Zagłębie Ruhry faktycznie jest stolicą niemieckiej piłki? Jeśli się dobrze przyjrzeć, linia pozioma na mapie Niemiec, oddzielająca południe od północy, mogłaby przynieść ciekawe wnioski.

W ramach eksperymentu można podzielić Niemcy na dwie części. Południową, z Bawarią, Badenią-Wirtembergią, Krajem Saary, Nadrenią-Palatynatem, Hesją, Turyngią i Saksonią. Północną, z Szlezwikiem-Holsztynem, Meklenburgią-Pomorzem Przednim, Hamburgiem, Bremą, Dolną Saksonią, Nadrenią Północną-Westfalią, Saksonią-Anhalt, Brandenburgią i Berlinem. W przypadku Niemiec to sprawiedliwy podział. W obu częściach kraju mieszka niemal dokładnie tyle samo ludzi – po czterdzieści milionów. Obie części podobnie ucierpiały przez historię i zawierają w sobie dawną NRD. Są więc warunki do tego, by futbol na południu i północy rozwijał się równomiernie, ewentualnie z przewagą północy, bo przecież Zagłębie Ruhry to serce niemieckiej piłki.

Rzeczywistość może zaskakiwać. Powiedzieć, że wszystko, co dobre w niemieckim futbolu, dzieje się na południu Niemiec, byłoby nadużyciem. Ale w większości kryteriów, to południe ma przewagę. Kluby z landów południowych o jedenaście razy więcej wygrywały Bundesligę (32 do 21). Mają też o piętnaście mistrzostw Niemiec więcej niż kluby z północy i o dziewięć Pucharów Niemiec więcej. Spośród 89 niemieckich piłkarzy, którzy sięgali po mistrzostwo świata, większość, bo pięćdziesięciu, urodziło się na południu kraju. A z 52 Niemców, którzy otrzymali tytuł Piłkarza Roku w tym państwie, aż 32 pochodziła z południa.

I ta niewidzialna granica przetrwała do dziś. Choć aktualnie w Bundeslidze południe i północ podzieliły się miejscami idealnie po równo, w górnej połówce tabeli więcej jest klubów z południa. Od lat, za miejsca, w którym niemiecki futbol działa najzdrowiej, uchodzą małe klubiki z południa – Moguncja, Freiburg, czy Augsburg – podczas gdy najbardziej chorymi klubami Bundesligi są północne Hamburger SV czy Werder Brema. To na południu Niemiec wychowali się niemieccy trenerzy, uznawani za najciekawszych w branży, jak Juergen Klopp, Thomas Tuchel, Julian Nagelsmann czy Markus Weinzierl. To zresztą nie dziwi, bo aż siedmiu z dziesięciu niemieckich selekcjonerów pochodziło z tej części kraju. I wszyscy trenerscy mistrzowie świata – Sepp Herberger, Helmut Schoen, Franz Beckenbauer i Joachim Loew. Od siedemnastu lat i zwolnienia Ericka Ribbecka, północ Niemiec nie miała selekcjonera. Czasy, w których niemiecki futbol miał się najgorzej, przypadły na rządy północnych trenerów Juppa Derwalla, Bertiego Vogtsa czy właśnie Ribbecka. Mistrzostwa świata i odbudowa niemieckiego futbolu (Juergen Klinsmann!) zaczynała się na południu. W tym kontekście nie dziwi, że aktualnie w Bundeslidze gra aż o 24 piłkarzy z południa Niemiec więcej niż z północy. To tak, jakby południe wychowało dodatkowy klub dla Bundesligi. Gdzie są najlepsi trenerzy, tam są najlepsze produkty ich pracy.

Dlatego wydaje się, że są powody, by zmienić postrzeganie piłkarskiej mapy Niemiec. Powiedzieć, że wschód Niemiec nie istnieje przy zachodzie Niemiec, to oczywistość. Bardziej precyzyjnie mówiąc, najlepsze miejsce w niemieckim futbolu, leży na południowym zachodzie kraju. Nie oznacza to oczywiście, że w Zagłębiu Ruhry i na północy nie ma dobrych, zdrowych klubów, ani że nie rodzą się talenty. Ale wygląda na to, że stolica niemieckiego futbolu jest w zgoła innym miejscu, niż się powszechnie sądzi. Gdzieś w trójkącie pomiędzy Monachium, Stuttgartem i Frankfurtem.

 

Michał Trela - onet.pl